Artykuły muzyczne
Wciąż wierzę w Boga, ale Bóg nie wierzy już we mnie.
(Wayne Hussey, "Wastelend")
To naprawdę żenujące, jak niektórzy poniżają się dla swojej absurdalnej idei rock'n'rolla.
(Andrew Eldritch, 1987)
1
Gdy słucha się płyt The Mission, ogląda teledyski zrealizowane do przebojów grupy i czytuje wywiady z Waynem Husseyem, cytowana powyżej wypowiedź ojca przełożonego Sióstr Miłosierdzia powraca nieustannie jak ironiczny refren. Eldritch znany jest z ciętego języka i nieobliczalnych posunięć - tym razem jednak trafił w sedno. Wayne Hussey należy do tych artystów, którzy może nawet wiedzą, o co im naprawdę chodzi. Ale nie mają zielonego pojęcia jak to osiągnąć. Być może bardziej do twarzy byłoby mu w skórzanych kurtkach przyozdobionych łańcuchami, niż w pelerynowatych sukienkach i z umalowanymi ustami. Gwiazdor rocka pozujący na baletnicę wygląda cokolwiek śmiesznie. Nie ratuje go nawet mroczna sceneria przyozdobiona gotyckimi atrybutami, czy tez mocno zabarwione mistycyzmem teksty pisane z pomocą słownika aforyzmów. Lider The Mission chciałby być klasycznym rockmanem, ale nie chce - lub nie potrafi - uwolnić się spod wpływu Eldritcha. Konflikt miedzy nimi miał nie tylko podłoże muzyczne, było to także ścieranie się osobowości. Hassey ukradł mi wszystko, nawet kapelusz - tymi słowami skomentował Eldritch pierwsze poczynania The Mission, kiedy już sądowo zabezpieczył sobie prawa do nazwy The Sisters Of Mercy, a także szybko nagrał album, firmując go The Sisterhood - aby pozbawić byłego kolegę możliwości używania jakiegokolwiek szyldu przypominającego poprzedni. Zaiste, Hussey musiał być początkowo bardzo zapatrzony w owego szczupłego dżentelmena w ciemnych okularach i kapeluszu - zaobserwować to można na kasecie video Wake, będącej zapisem ostatniego koncertu The Sisters w czerwcu 1985 roku. Mimo czarnej peleryny, kapelusza i obowiązkowych okularów, Wayne zdawał sobie jednak sprawę ze swoich własnych zdolności: był niezłym gitarzystą i nie gorszym kompozytorem. Tak naprawdę brakowało mu tylko charyzmy i oryginalnej osobowości. Postanowił więc spróbować własnych sił na stricte rockowej scenie. Miał szczęście - firma Phonogram włożyła grube pieniądze w kampanię reklamową nowego zespołu, pragnąc wylansować The Mission na wielką gwiazdę. Dzięki temu grupa stała się znana na całym świecie, praktycznie z dnia na dzień. Utwory skomponowane przez Husseya jeszcze za czasów Sisters i odrzucone przez Eldritcha, znalazły się w albumie Gods Own Medicine. Gdy przyszedt czas na następny LP, w roli producenta wystąpił eks-pianista i basista Led Zeppelin, John Paul Jones. Hussey nie posiadał się ze szczęścia: miał okazje pracować z jednym ze swoich mistrzów. W udzielonym ,,Melody Maker" wywiadzie przyznał się, że jeszcze za młodzieńczych lat pomylił po pijanemu jakieś drzwi i znalazł się nagle na scenie, gdzie koncertował Led Zeppelin. Kto wie, może zaiste było to wydarzenie o niebagatelnym znaczeniu.
2
Dyskografia The Mission składa ste z czterech płyt. Debiutancki album God's Own Medicine ukazał się jesienią 1986 roku. Poprzedzało go kilka singli - The Serpent's Kiss (1985), oraz Garden Of Delight i Stay With Me (1986). Longplay brzmiał interesująco i nawet oryginalnie, a wiele utworów rokowało spore nadzieje na przyszłość. Szczególnie efektownie prezentował się otwierający ptytę Wasteland - kto wie, czy nie najlepsza kompozycja Husseya w ogóle. Ponadto wyróżniały się: hipnotyczny Dance On Glass. mroczny Let Sleeping Dogs Die (w którym głos Waynea przypominał Eldritcha) oraz akustyczna wersja Garden Of Delight, wzruszająca swoją poetyką. Wprawdzie Gods Own Medicine okazał się albumem nierównym i, obok znakomitych rodzynków, zawierał też trochę bezpłciowe utwory (Bridges Burning, Sacrilege And The Dance Goes On) - ale nie można mu było odmówić swoistego uroku.
Trudno wytłumaczyć, Co skłoniło muzyków The Mission do błyskawicznego wypuszczenia na rynek swoich wcześniejszych dokonań: The First Chapter (wiosna 1987) stanowił bowiem żałosny zbiór mało efektownych i monotonnych kompozycji, które mogłyby pozostać w lamusie i na singlach, z których je odkurzono. Najpewniej byt to trochę chybiony hołd oddany Bogini Mamonie - raczej niepotrzebny, gdyż "rozdział drugi" (God's Own Medicine) sprzedawał się nieźle dzięki udanym koncertom i odpowiedniej reklamie. Prawdziwi fani przymknęli więc oczy na "rozdział pierwszy" i, delektując się "drugim", czekali na "trzeci".
Children pojawił się w sprzedaży wczesną wiosną 1988 roku i zaskoczył bardzo pozytywnie. Bez wątpienia był to zbiór bardziej konkretny i równy muzycznie, chociaż - niestety - zapierał dech tylko przez pierwsze 30 minut. Druga połowa lśniła znacznie bledszym światłem i z lekka poczynała nużyć. Doskonała produkcja J.P. Jonesa odcisnęła na muzyce The Mission pewne piętno Led Zeppelin. Odżyły młodzieńcze wspomnienia Husseya... Ośmiominutowy Tower Of Strength zapożyczył rytm z Kashmiru i coś z melodyki Friends, zaś Black Mountain Mist niedwuznacznie odwoływał się w tytule do jednej kompozycji z pierwszej płyty dawnej formacji Jonesa. Hussey skomentowat to następująco: Nie chcemy brzmieć jak Led Zeppelin, chociaż mówiąc szczerze, nie wiem w jakiej przegrodzie nas umieścić... Prawdziwymi perłami na płycie Children były jednak utwory Beyond The Pale i Heaven On Earth. Pierwszy stanowił niemalże ideał porywającego i zarazem uduchowionego rocka, a drugi podnosił poetykę Garden Of Delight do niebiańskiej nirwany.
W lutym 1990 roku firma Phorrogram wypuściła trzeci album The Mission, Carved In Sand. Singel Bullerfly On A Wheel, owiany romantyczną otoczką, był jednak zwiastunem przerastającym następującą po nim całość. Album został zrealizowany według sprawdzonych rockowych recept, ale bez melodycznej inwencji. Otwierająca płytę kompozycja Amelia, opowiadająca a niedwuznacznych zakusach bliżej nie zidentyfikowanego tatusia na swoją córkę, ma siłę oddziaływania salwy plutonu egzekucyjnego. Po takim wstępie można się spodziewać uczty duchowej na miarę The Cult. Tymczasem daleko Husseyowi do lana Astbury, którego kiedyś próbował zaatakować... lepiej nie mówić czym. Sekcja rytmiczna Mick Brown - Craig Adams sprawuje się poprawnie, stanowi jednak fundament pod coś bliżej nieokreślonego, co bez większego przekonania usiłują zbudować Hussey i Simon Hinkler. Mistrz postawił tym razem na dynamikę i prawie całkiem zrezygnował z ballad (z wyjątkiem Grapes Of Wrath i finałowego wyznania wiary Lovely). Niestety, powstał tylko monotonny soundtrack do rockowego koktajlbaru. Szkoda
3
Hussey: Zaczęliśmy pracę nad drugim albumem Sisters i Andrew powiedział "Nie będę śpiewał twoich kompozycji". On słuchał wtedy Fleetwood Mac, Stevie Nicks i Foreigner, a ja i Craig kupowaliśmy płyty Motorhead i podobne. I to było słychać...
Eldritch: Nie trafiłem na żaden tekst Wayne'a który mógłbym zaśpiewać. Jeśli ktoś chce tworzyć coś niegramatycznego, musi się przede wszystkim znać na gramatyce.
Hussey: Niektórzy wkraczają na scenę i myślą "To zadziała w ten sposób, więc dziś będę taki". Moim zdaniem tak pracuje EIdritch. Każdy kto go zna wie doskonale, ze nie otacza go żaden mistycyzm. To, co on sobie wykalkuluje zazwyczaj działa, ale tylko do pewnego stopnia. Ja zawsze kieruję się instynktem. Czasami słucham naszych bootlegów i jest mi głupio, ale nigdy me odżegnuję się ad tego, co zrobiłem czy, powiedziałem.
4
Artysta czy kabotyn? Linia biegnąca pośrodku jest bardzo cienka. Nie można odmówić Husseyowi talentu - gdy chce, potrafi skomponować wpadające w ucho melodie, wie do czego służy gitara, ma charakterystyczny i oryginalny głos. The Mission to doskonale zgrana instytucja, a uprawiana przez zespół muzyka ma tę niebagatelną siłę, że jakoś sama trafia do uszu i porusza też ciało. Istnieje spore zapotrzebowanie na melodyjny rock - antidotum na agresywność heavy metalu, rozwalającego czaszkę niczym młot pneumatyczny. Prawdą też jest, że znacznie przyjemniej sucha się go, gdy ocieka gotyckim sosem. Bez względu na to, czy to się komuś podoba czy też nie, The Mission na pewno pozostanie jeszcze długo wśród nas. Muzyka będzie się broniła sama i ona jest tutaj wartością nadrzędną. Dlatego najlepiej po prostu nie czytać alkoholowych spowiedzi Husseya i nie przejmować się za bardzo jego bezradnym tworzeniem własnej - zupełnie niepotrzebnej - legendy. Najlepiej przymknąć oczy na ten kapelusz a Ia Eldritch, okulary a Ia Blues Brothers, kredkę do ust i sukienkę a Ia Julianne Regan. Spróbujmy spuścić na to zasłonę... miłosierdzia.
TOMASZ BEKSIŃSKI
"Magazyn Muzyczny" nr ? lipiec 1990
© Marcin Guzik