Artykuły muzyczne



Rycerze okrągłego stołu A.D.1992

Podobno Chruszczow powiedział kiedyś o rocku symfonicznym: Ta muzyka przypomina wyziewy z latryny. W połowie lat siedemdziesiątych zjawisko zwane punk wstrząsnęło podstawami rockowego establishmentu. Jego celem wydawało się zniszczenie wszystkiego, co było dotąd. Obiektem ataku były głównie wielkie zespoły w rodzaju Genesis, Pink Floyd, Emerson Lakę And Palmer, Yes... Czy rewolta powiodła się?

Jesienią 1981 roku jeden z czytelników tygodnika "Melody Maker" napisał do redakcji list, w którym stwierdził m.in.: Cały punk rock i nowa fala miały niszczącą siłę myszy, pierdzącej w szkatułce z biżuterią. W tym czasie na listach przebojów królował nowy styl - new romantic. A w małych klubach, piwnicach, opuszczonych kościołach i prywatnych domkach młodzi ludzie wychowani na muzyce Petera Gabriela czy Petera Hammilla szykowali się do kontrataku. Wkrótce świat miał poznać takie nazwy jak Twelfth Night, Pallas, Pendragon, Marillion, Solstice, IQ, Quasar...

Mniej więcej przed rokiem kolega z redakcji "Trójki" zarzucił mi, że sztucznie wywołałem w Polsce popularność Marillion. Że zespół ten nikogo by nie wzruszył, gdyby nie manipulacja środków masowego przekazu. Ja jednak nie wierzę, aby publiczność tłumnie przybyła na koncerty Marillion w 1987 roku była jedynie wytresowanym stadem, przyjmującym wszystko, w co kazał mu wierzyć głos z radia. Nie-zwykła popularność Fisha i jego kolegów, wciąż wysokie notowania Genesis (zmienionego wprawdzie, ale - o czym świadczy płyta "We Can't Dance" - nadal zdolnego nas mile zaskoczyć) oraz rosnąca z każdym dniem liczba ich następców, mówią same za siebie.

Rok 1991 należał bez wątpienia do spadkobierców grup sprzed ponad dwudziestu lat. Do Pendragon, Galahad, Now czy Twelfth Night. Zespół PENDRAGON wzniósł się płytą "The World" na poziom dostępny nielicznym. Zwłaszcza suita Queen Of Hearts zachwyca pięknem rzadko spotykanym w muzyce rockowej. Gitarowy pasaż w The Voyager pozwala zatęsknić za Steve'em Hackettem i Andym Latimerem, ba, nawet za Steve'em Rotherym, który kiedyś pozwalał sobie na takie popisy w nagraniach Marillion ("Incubus"). Nawet krótsze utwory (Shane, Prayer) urzekają i nie mają w sobie nic z niebezpiecznie tracących komercją piosenek w rodzaju Saved By You, Higher Circles czy Time For A Change, umieszczonych przez Pendragon na poprzednich płytach. A było ich pięć, choć zespół działa już ponad dziesięć lat.

Gdyby nie wiara w swoje siły oraz oddanie wokalisty i gitarzysty Nicka Barretta, grupa przypuszczalnie dawno przeszłaby do historii. Kto wie, może nawet nikt by o niej nie usłyszał? Po punkowej rewolcie krytycy jakby się sprzysięgli przeciwko podobnej muzyce. Wspominali o niej niechętnie, albo z przekąsem. Pendragon, pochodzący z małej miejscowości Stroud, musiał więc walczyć o prawo do istnienia. Założycielem grupy z początku zwanej Zeus Pendragon był wspomniany Nick Barrett (zbieżność nazwiska z Sydem Barrettem przypadkowa, ale znamienna!), który zdecydował się na karierę muzyka w wieku szesnastu lat. Początkowo często zmieniali się towarzyszący mu muzycy. W końcu jednak zgromadził wokół siebie trzech równie oddanych sprawie instrumentalistów, a byli to Peter Gee (b), Rik Carter (k) i Nigel Harris (dr). W tym składzie grupa nagrała wiosną 1984 roku minialbum "Fly High Fall Far", zawierający między innymi długi instrumentalny utwór Excalibur. Tak nazywał się miecz Uthera Pendragona, który tylko jego syn, Artur, mógł wyciągnąć z legendarnego kowadła. Barrett chętnie później nawiązywał do opowieści o Królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu, na przykład w utworze The Black Knight. Znalazł się on na pierwszym, właściwym albumie "The Jewel", wydanym w 1985 roku. Do niedawna było to najwybitniejsze osiągnięcie Pendragon: długie, rozbudowane i obfitujące w aranżacyjne smaczki kompozycje (Alaska, Oh Divineo, The Black Knight) oraz wspaniale popisy na gitarze i instrumentach klawiszowych... Wprawdzie płytę otwierały dwa krótkie i niezbyt obiecujące utwory (Higher Circies i The Pleasure Of Hope), całość jednak lśniła niczym tytułowy Klejnot. Wkrótce potem doszło w zespole do dwóch zmian personalnych. Odszedł perkusista i pomysłodawca nazwy - Harris, nastąpiło także rozstanie z pianistą Carterem. Zastąpili ich, po kilku różnych przymiarkach, Fudge Smith i Clive Nolan. W tym składzie Pendragon nagrał następny studyjny album "Kowtow", który gotowy był już jesienią 1987 roku, ale światło dzienne ujrzał dopiero w końcu 1988. Zespół nie mógł znaleźć wydawcy i w końcu zdecydował się na utworzenie własnej firmy Toff Records. Zyskał dzięki temu swobodę artystyczną.

Album "Kowtow", tylko chwilami porywający (The Haunting, Total Recall, 4am), wydawał się jednak zapowiadać odejście zespołu od wypracowanego wcześniej stylu. Chwytliwe piosenki Time For A Change, Solid Heart czy Walk The Rope zaniepokoiły fanów. Nie były to złe utwory, ale przegrywały w konfrontacji z The Black Knight, Excalibur czy Alaska. Niektórzy sceptyczni wielbiciele talentu Barretta sugerowali nawet, że koncertowa płyta "9.15 Live", wydana w 1986 roku, była epitafium dla zespołu.

Album "The World" rozwiał wszelkie wątpliwości i stawia Pendragon na czele przedstawicieli stylu. Cóż, nazwa, a jest to nazwa iście królewska, zobowiązuje.

W połowie lat osiemdziesiątych pojawił się jeszcze jeden zespół, nawiązujący nazwą do legend arturiańskich. GALAHAD to imię nieślubnego syna Sir Lancelota. Debiutancki album grupy "Nothing Is Written", to jedna z ciekawszych pozycji wydanych ostatnio. Poznał się na nim nawet Ian Gillan, który w jednym z wywiadów, stwierdził, że często go słucha.

Stuart Nicholson, wokalista Galahad, tak wspomina początki zespołu: Działamy wspólnie od czerwca 1985 roku, kiedy to odpowiedziałem na prasowy anons kilku muzyków poszukujących wokalisty. Początkowo wykonywaliśmy kompozycje Genesis, Dire Straits, Marillion i Twelfth Night. Pierwszy koncert zagraliśmy 31 sierpnia 1985 roku w Somerford Community Centre. Wszyscy mamy swoich idoli, ale trudno powiedzieć, którzy wykonawcy wywarli na nas szczególny wpływ. Mam w swojej kolekcji wiele płyt, między innymi albumy Rush, Yes, Genesis, King Crimson, BJH, a także Black Sabbath, Led Zeppelin i Deep Purple oraz Talk Talk, Roxy Music, R.E.M. ...

Po odejściu Fisha od Marillion, Nicholson zaryzykował spotkanie z jego byłymi kolegami, żeby spróbować sił. Wspomina: Długo myślałem, zanim zdecydowałem się na to przesłuchanie, głównie dlatego, żeby udowodnić, na co mnie stać. Zarazem wierzyłem, że pomoże to zwrócić uwagę na Galahad. Zaśpiewałem kilka utworów, m.in. "Kayleigh", "Lavender", "Garden Party", zaproponowałem też parę własnych tekstów do przygotowywanych przez nich kompozycji. Spotkanie przebiegło w bardzo miłej atmosferze, a potem Pete Trewavas zaproponował, że odwiezie mnie do domu. Nie wiedział, biedaczek, że mieszkam 120 mil od Londynu!

Jak wiemy, wokalistą Marillion został, niestety, Steve Hogarth... Niestety dla Marillion, ale na szczęście dla Galahad. Na okładce "Nothing Is Written" zespół dziękuje członkom Marillion za to, że pokazali Stuartowi drzwi. Płyta zawiera kilka ballad (Chamber Of Horrors, Don't Lose Control) oraz wiele rozbudowanych kompozycji typowych dla nurtu (Room 801, Motherland, Face To The Sun i Richelieu's Prayer). Oprócz Nicholsona, w jej nagraniu wzięli udział Roy Keyworth (g), Mark Andrews (k), Tim Ashton (b) i Spencer Luckman (dr). Gdy piszę te słowa, nowym pianistą jest już Karl Garrett. Oprócz albumu "Nothing Is Written", Galahad wydał wcześniej singel "Dreaming From The Inside" (lipiec 1987) oraz kasetę "In A Moment Of Madness" (kwiecień 1989). W 1991 roku zwyciężył w plebiscycie BBC Radio 1 na najlepszy nowy zespół.

Na uznanie zasługuje też działający od 1984 roku belgijski zespół NOW. Ten doskonały warsztatowo kwartet dość otwarcie wzoruje się na Yes. Stosuje podobne rozwiązania aranżacyjne, a niekiedy "robi oko" do słuchacza, pozwalając sobie na coś w rodzaju cytatów, jakby wykrojonych z utworów Yes z okresu "Fragile" i "Close To The Edge". Now zadebiutował w 1987 roku, nagrywając w Niemczech album "Complaint Qf The Wind". Potem, własnym kosztem, wyprodukował kompaktowy minialbumik "Now" (1990), i wreszcie - podpisawszy kontrakt z francuską firmą Musea wydał w 1991 roku znakomitą płytę "Spheres", która zawiera między innymi 33-minutową suitę "Converging Universes". Po jej kilkakrotnym przesłuchaniu można odnieść wrażenie, że muzycy Now słuchali nie tylko Yes, lecz takie wiele zawdzięczają kanadyjskim kolegom z grup Rush i Saga. Mimo to "Spheres" odbiera się z dużą przyjemnością i z podobnym uczuciem, jakie kiedyś towarzyszyło nam przy odkrywaniu "Script For A Jester's Tear". Dźwięki znane, i owszem, ale jakże świeżo brzmiące!

Byłoby nie fair, gdybym na koniec nie wspomniał o jednej z najbardziej zasłużonych grup, debiutującej w najtrudniejszym dla progresywnego rocka okresie - jeszcze w końcu lat siedem. dziesiątych. Kilka lat później wymieniano ją jednym tchem z takimi zespołami jak Marillion, Pallas, Solstice i Pendragon.

TWELFTH NIGHT, bo o niej mowa, zapowiadała się najciekawiej w całym orszaku towarzyszącym Fishowi i spółce na drodze ku sławie. A miała już na swoim koncie koncertowy album "Live At The Target", wypełniony wspaniałą muzyką instrumentalną. Wiele skomponowanych i zagranych wtedy utworów doczekało się później nowego opracowania w wersjach wokalnych (chociażby Sequences). Dokonania Twelfth Night zebrane na wydanych w latach 1982-84 płytach "Fact And Fiction" i "Live And Let Live" należą do najbardziej ambitnych i zajmujących propozycji wszystkich zespołów z tego kręgu włącznie z Marillionem. Kompozycje takie jak We Are Sane powstają tylko raz na kilka lat...

Twelfth Night nazywał się początkowo Andy Revell Band, a powstał jeszcze w 1978 roku z inicjatywy Andy'ego Revella (g) i Briana Devoila (dr). Wygrał festiwal młodych talentów w Reading University, gdzie liderzy poznali dwóch młodych zapaleńców, mających udział w organizacji imprezy. I tak niebawem dekorator sceny Geoff Mann został wokalistą, a spec od suchego lodu, Rick Battersby, przejął obowiązki pianisty. Nastąpiło to jednak kilka lat później. Początkowo Andy Revell Band grał muzykę instrumentalną, a w składzie - obok wspomnianych Revella i Devoila - pojawił się basista Clive Mitten. Battersby dołączył wkrótce potem, a w styczniu 1981 roku - już jako Twelfth Night W cała czwórka nagrała w klubie Target w Reading wspomniany album, "Live At The Target". Przez cały czas poszukiwali wokalisty, współpracując sporadycznie z różnymi ludźmi z zewnątrz. W kopcu udało im się namówić Manna, żeby wziął do ręki mikrofon. Zadebiutowali z nim latem 1981 roku na festiwalu w Reading, gdzie dwa lata pózniej wystąpili tam wspólnie z Marillion.

W 1982 roku nagrali drugi album, "Fact And Fiction". Rick Battersby nie uczestniczył w sesjach, gdyż koncentrował się wtedy na solowej karierze. Nic z niej jednak nie wyszło, powrócił więc do zespołu tui przed odejściem wokalisty Manna (listopad 1983). Pamiątką ostatnich wspólnych występów całej piątki jest koncertowy album "Live And Let Live", wydany wiosną 1984 roku. Następcą Geoffa Manna był już wtedy Andy Sears, który najwyraźniej gustował w ostrzejszej i zdecydowanie prostszej muzyce rockowej. Stworzony z jego udziałem minialbum "Art And Illusion" zawierał wprawdzie niezwykle ekspresyjne kompozycje (Counterpoints, Kings And Queens), stawiał jednak Twelfth Night wsród grup stricte rockowych, nawet metalowych. Komercyjny potencjał nowej muzyki zespołu wyczuła wytwórnia Virgin. Latem 1986 roku wydała ona płytę "Twelfth Night", bliźniaczo podobną do "Art And Illusion". Niestety, publiczność nie zaakceptowała tej muzyki z takim entuzjazmem, na jaki liczyli szefowie firmy. Gdy w 1987 roku odszedł Andy Sears, a koncern Richarda Bransona wycofał się z kontraktu, zespół zawiesił działalność.

Jakby za sprawą czarów w 1991 roku wszyscy oryginalni członkowie Twelfth Night (Revell, Devoil, Battersby, Mitten i Mann) zeszli się ponownie, aby przygotować dla swoich dawnych fanów i kolekcjonerów intrygujący album "Collectors Item". Zebrali na nim kilka najlepszych dawnych utworów (We Are Sane, Sepuences, First New Day, Take A Look) oraz nagrali skomponowaną jeszcze w 1983 roku suitę The Collector. Wystarczy raz przesłuchać tę płytę, żeby zrozumieć, jak wielkie możliwości kryły się w tym zespole. Trudno wprost uwierzyć, że tak zdolna i - naprawdę! - ORYGINALNA grupa równie szybko złożyła instrumenty. Miejmy nadzieję, że reaktywowanie Twelfth Night zaowocuje czymś więcej, nie tylko zbiorem największych jej osiągnięć. Geoff Mann potrafił niczym Peter Gabriel czy Fish wcielać się na scenie w różne postaci, zmieniać głos, być nie tylko wokalistą, ale także aktorem. W samej zaś muzyce działo się tyle, ile w Supper's Ready, czy niektórych dawniejszych dziełach Van der Graaf Generator.

EPILOG

Kamera powoli odjeżdża, pokazując coraz szerszy krajobraz oświetlony czerwonym blaskiem zachodzącego słońca. Ostatnie jego promienie odbija ją się od strzelistych wieżyc i dumnych murów zamczysk pokrytych gęstą winoroślą. W tle niezgłębione, mroczne lasy pełne skrzatow i wszelakich duszków, a takie złych czarownic Jeszcze się z nimi spotkamy.

TOMASZ BEKSIŃSKI

PS: Czas na listę płac, która powoli wyjeżdża z dołu ekranu. Przede wszystkim dziękuję dwóm zapaleńcom z Krakowa, kryjącym się pod tajemniczym, lecz jakże znaczącym szyldem Art Rock. Gdyby nie oni, nie tylko nie dotarłbym do płyt takich wykonawców jak Quasar, Full Moon, Galahad, Fancy Fluid, Aragon czy Now, ale nie byłbym w stanie napisać o nich ani słowa. Dziękuję też wszystkim fanom muzyki przez duże "M'', których - ku mej radości - jest w Polsce więcej, niż komukolwiek mogłoby się przyśnić.



"Tylko Rock" nr 3 marzec 1992






© Marcin Guzik