Opowieści z krypty



Kobieta wąż

Zanim opuszczę ten dom, opowiem pani o Annie - niechaj te słowa doktora Franklyna z filmu The Reptile będą punktem wyjścia dzisiejszych rozważań, okolicznościowo poświęconych kobietom. Temat to rozległy i okrutny zarazem. Ale nie sposób go uniknąć, skoro historia kina i literatury pełna jest tekstów w rodzaju Z babą źle, ale bez baby jeszcze gorzej. Postaram się udowodnić, że kobieta jest bublem genetycznym, a dobry (?) Bóg w chwili jej stwarzania był chyba mocno pijany lub tak podniecony wizualnym efektem swoich mocy twórczych, że resztę kompletnie schrzanił.

Odkąd obejrzalem w dzieciństwie Kobietę węża, miałem wątpliwą przyjemność spotykać na swojej drodze wszelkiej maści femme fatale, żerujące na moich uczuciach i - przede wszystkim - portfelu. Mój znajomy twierdzi wprawdzie, że zwracam uwagę wyłącznie na tak zwany "typ kurewski", nie zgadzam się jednak, że uroda świadczy o charakterze. Humanoidy rodzaju żeńskiego uważają po prostu, że ich płeć daje im prawo deptania mężczyzn okazujących im uczucia. Wbrew utartym opiniom to nie mężczyżni znęcają się nad kobietami, ale odwrotnie! A nie ma nic gorszego od sadyzmu psychicznego. Biada tym, którzy twierdzą, że kobieta jest najlepszym przyjacielem człowieka. Do takiego "przyjaciela" lepiej nie odwracać się plecami, bo ukąsi jak Anna Franklyn. Lepiej nie przyznać się do miłości, bo zacznie traktować człowieka jak szmatę, a potem zostawi. Przejdzie obok niczym Josie Packard obok szeryfa Trumana i nie zatrzyma się nawet słysząc wykrztuszone ze łzami w oczach słowa "Kocham cię".

Kilka lat temu zrobiłem w Radiu Mało Fajnym audycję z okazji Dnia Kobiet i rzuciłem wyzwanie konwencji: zamiast przymilać się naszym paniom, puszczałem utwory typu The Lady Lies, She Chameleon, I'd Rather Be A Man, czy Incubus. Odzew byl bardzo pozytywny - stąd wniosek, że nie ja jeden jestem zaprzysiężonym mizoginistą. Oto więc kilka wniosków na temat relacji damsko-męskich. Są one wynikiem moich własnych doświadczeń i obserwacji, a także nauką wyciągniętą z wielu obejrzanych filmów, wysłuchanych utworów muzycznych i przeczytanych książek.

Casus Moniki Lewinsky pozwala przypuszczać, że głównym modus operandi płci przeciwnej jest chęć zaspokojenia własnej próżności. Gotowa jest wyznać przed całym światem intymne szczegóły swoich stosunków z prezydentem USA, byleby trafić na pierwsze strony wszystkich gazet i przy okazji zniszczyć obiekt swoich uprzednich zakusów. A więc próżność, mściwość oraz interesowność - bo przecież można też na tym sporo zarobić. Strach pomyśleć, jak wpłynie to na inne kobiety, bo to przecież idealny drogowskaz do kariery: wystarczy obciągnąć druta znanemu mężczyżnie i już jesteśmy na topie! Przed laty wiele emocji wzbudzał film Fortepian, nakręcony - nota bene - przez kobietę. Publiczność (głównie damska) wzruszała się losem bohaterki, sprzedającej swój tylek za klawisze fortepianu. Nie odczuwałem dla niej współczucia, raczej oburzenie. Natomiast współczulem jej zdradzanemu mężowi. Oto gloryfikacja zwykłego kurewstwa podniesiona do rangi sztuki! Czy kobietę w ogóle stać na uczucia? Tak, ale tylko wtedy, gdy nie ma już innego wyjścia - vide Jenny z Forresta Gumpa: zostaje dopiero wtedy, kiedy wie, że umrze na AIDS, a wcześniej woli każdego gnojka od szczerze kochającego ją bohatera. W tym kontekście Titanic wzrusza do łez tylko dlatego, że jest czystą fikcją: gdyby jakakolwiek panna wróciła do ukochanego uwięzionego na tonącym statku, to najwyżej po to, żeby zabrać mu portfel.

Krótko mówiąc, kobieta = klopoty + strata pieniędzy. A najlepszym przyjacielem człowieka jest telewizor, dzięki któremu można sobie oglądać bajki o wielkiej, wiecznej i wzajemnej miłości. W realnym świecie należy zachować ostrożność jak w dżungli. W utworze Incubus Fish sugeruje, że warto zrobić czasem swojej wybrance intymne i z lekka kompromitujące zdjęcie. Wówczas może zawaha się, zanim nagle wróci "pożyczyć" pieniądze na buty, w których pójdzie potem tańczyć z innym w Sylwestra. Japończyk bije żonę trzy razy dziennie - głosi stare porzekadło - i nawet jeśli czasem zadaje sobie pytanie po co tyle wysiłku, jego żona zna odpowiedź. Nie namawiam nikogo do stosowania przemocy, bowiem damski bokser to coś gorszego nawet od kobiety. Ale prawda jest jedna: dobre i uczuciowe traktowanie sprawia, że bialoglowa wypina się na mężczyznę. Natomiast zlekceważona i sprowadzona czasem do poziomu szmaty uczyni wszystko, żeby udowodnić, że jest czymś więcej. Kiedys pewne dziewczę umotywowało mi swoje odejście słowami: Dawałeś za dużo. Szkoda, że nie dałem jeszcze kopa w zgrabny tyłeczek na drogę.

Jedna czytelniczka zarzuciła mi niedawno, że widzę w kobiecie tylko tyłek i cycki. To nie jest prawda. Przede wszystkim widzę naczynie interesownej podłości. Zawsze starałem się szukać czegoś poza wymienionymi wyżej atrybutami i nigdy nie udało mi się trafić na nic wartościowego. Prawie zawsze kończylo się to bólem serca i wieloletnią rekonwalescencją pod opieką Kruka z poematu Edgara Allana Poe, a także bólem głowy od papierosowego smrodu - dama bowiem nie wie, że z papierosem jest równie atrakcyjna jak z kapką wiszącą z nosa. Zbrzydlo mi to wszystko do cna! Anna Franklyn była bardziej humanitarna od współczesnych kobiet-węży: gryzła raz a dobrze, a delikwent konał z pianą na ustach, wyzwolony z dalszych męczami. Teraz malo która Lady lce jest człowiekowi człowiekiem.

Mimo to jednak NAPRAWDĘ nie jestem antyfeministą. Raczej zgorzkniatym romantykiem pozbawionym złudzeń. Najlepiej określil to kiedyś Roger Waters: czuję się zimny jak ostrze brzytwy i oschły jak brzmienie bębna na pogrzebie. Zakończę jednak filozoficznym cytatem z piosenki The Lady Lies (Genesis, And Theb There Were Three), która najlepiej oddaje sytuację przeciętnego mężczyzny wobec damskiego powabu: któż zdoła uciec przed tym, czego pragnie?

Wszystkiego najlepszego w Dniu Kobiet!

TOMASZ BEKSIŃSKI
31 grudnia 1998

PS. Niektóre panny pytają listownie, po co mi kajdanki i czarna maska? Odpowiem w stylu K.I. Gałczyńskiego: załącz do listu swoje zdjęcie "od pasa i do pasa", a wówczas wraz z Moją Nadkobietą (yes! yes! istnieje taka) może pozwolimy Ci się przekonać.



"Tylko Rock" nr 3 (91) marzec 1999






© Marcin Guzik