Prasa o Tomku
Kiedy późnym popołudniem 27 grudnia dowiedzieliśmy się o śmierci Beksińskiego, sądziliśmy że chodzi o niemłodego już Zdzisława, malarza i grafika światowej sławy. W kilka chwil później, kiedy informacje potwierdził Program Trzeci Polskiego Radia, wiadomo już było, że w Wigilię 1999 roku odszedł jego czterdziestoletni syn Tomasz.
Następnego dnia pojawiła się notka w prasie. Wiadomość była krótka i zdawkowa. Zmarł Tomek Beksiński. Tłumacz (tłumaczył filmy z serii Jamesa Bonda i Monty Pythona), jeden z najlepszych polskich dziennikarzy muzycznych, felietonista magazynu "Tylko Rock". Tomek popełnił samobójstwo. A może lepiej brzmiałoby tak: W Wigilię Bożego Narodzenia odszedł człowiek, który wywarł ogromny wpływ na rzesze młodych ludzi, kształtując ich muzyczne gusta, a w niektórych przypadkach, także światopogląd. Jego audycje radiowe w końcu lat 80. i na początku 90. miały rzesze oddanych słuchaczy. Rozpropagował takich wykonawców jak m.in. The Cure, Sisters of Mercy czy Bauhaus. Z czasem jego autorytet spadał, gdyż Tomasz Beksiński nie rozwijał się, a tylko zaciekle bronił swych staroświeckich gustów i uparcie zanudzał ludzi dziwacznymi poglądami na świat.
Zazwyczaj po śmierci znanego człowieka wspomnienia o nim układają najbliżsi: rodzina i przyjaciele. Trudno uzurpować sobie prawa do przyjaźni z kimś, komu dwa razy uścisnęło się rękę i z kim może cztery razy rozmawiało się przez telefon. To było w dawnych czasach. W eterze było tylko radio państwowe, w którym płyty nadawano w całości. Pewien licealista, który bardzo często słuchał radia, modlił się, aby sąsiad przypadkiem nie włączył pralki, bo wtedy będą zakłócenia i płyta źle się nagra. W poniedziałki o 22.10 w Programie II Polskiego Radia była audycja Tomka Beksińskiego "Romantycy muzyki rockowej". Licealista meldował się co tydzień przy radioodbiorniku i dzięki temu stał się posiadaczem dyskografii The Cure i wielu innych cennych nagrań. O tej samej porze włączała radio pewna dziewczynka, mieszkająca kilka ulic dalej i właśnie kończąca podstawówkę. Robiła tak od czasu, kiedy muzyka zaprezentowana w przypadkowo wysłuchanym programie po raz pierwszy w życiu wzruszyła ją do łez. Zaczęła nagrywać poniedziałkowe audycje, szukać polecanych w nich nagrań, kształtować pod wpływem słów, wypowiadanych przed mikrofonem, swój ówczesny światopogląd. Być może nigdy nie przykładałaby się zbytnio do nauki angielskiego, gdyby nie odczytywane na antenie podczas poniedziałkowych wieczorów tłumaczenia... Zaczęła odwiedzać giełdę płyt "Pod Przewiazką" i studia nagrań. Podobnie robił licealista. Później, kasety z płytami nagranymi z radia pożyczali znajomym. Z czasem, gdy Polska zaczęła się europeizować, płyty nadawane w całości zniknęły z anteny. Licealista i dziewczynka zamiast całych albumów, nagrywali pojedyncze piosenki, a nawet całe audycje, łącznie z "gadaniem".
"Dobry wieczór. Historia, którą dziś i za tydzień Państwu opowiem, zdarzyła się pod koniec grudnia trzy lata temu. Wtedy opowiedziałem ją po raz pierwszy, a teraz, trochę na Państwa życzenie, a trochę z własnego, perwersyjnego, wewnętrznego przymusu, chcę do niej wrócić. Zdarzyła się bowiem wtedy nie pierwszy raz. Wszystko zaczęło się tak, jak w 1845 roku opisał to największy poeta wszech czasów - Edgar Allan Poe: ËRaz posępna północ była, gdym znużony i bez siły, nad dziwnością obyczajów dumał, tych sprzed lat tysięcy. Kiedym drzemał (spać się chciało), nagle coś w drzwi zastukało, jakby pukał ktoś nieśmiało, delikatne czyjeś ręce. To gość jakiś snadź, mruknąłem, puka. Czyż mu czas poświęcę? Tylko tyle i nic więcej...".
Na kasecie podpis: Czas na rock, 21 XII 1990. Trzy dni przed Wigilią... To był ulubiony program licealisty - oparta na poezji Edgara Allana Poe i tekstach piosenek, opowieść o pewnym rozstaniu. Rozstaniu, do którego Beksiński wracał potem tak często. Chyba... za często. Na nieustabilizowanej psychice licealisty taka opowieść może wywrzeć ogromne wrażenie. Może sobie zacząć wyobrażać, że jego życie wyglądało tak samo...
W "Audycję z krukiem", jak ją nazywała, zasłuchiwała się też dziewczynka, dopasowując do opowiedzianej przez Beksińskiego historii swoje pierwsze historie miłosne. Nie zabrakło wśród nich i fascynacji prezenterem, do którego zaczęła pisać listy, dodając sobie parę lat i używając wymyślnego pseudonimu. Tymczasem syn znanego malarza rozszerzał swoją ofertę, proponując audycje także na innych częstotliwościach radiowych. Licealista o nieustabilizowanej psychice, pod wpływem takich programów, mógł postanowić, że w przyszłości będzie pracować w radiu. Praca w radiu wydawała mu się wtedy ideałem... Dziewczynka, pytana przez znajomych, co będzie robić w przyszłości, zaczęła nagle opowiadać coś o prowadzeniu programów muzycznych. Kiedy spotkała się ze starszym o dwa lata licealistą w tej samej szkole średniej, on już pracował w działającym tam radiowęźle. Wkrótce zaczęła to robić i ona, realizując swoje największe marzenia. Pewnego razu udało się jej dodzwonić do jednej z krakowskich radiostacji, gdzie On występował gościnnie, i nawiązać z Nim kontakt.
Pierwsze spotkanie miało miejsce w klubie "Pod Przewiązką". Licealista też chciał koniecznie poznać osobiście Tomka Beksińskiego. Gdy tak się stało, był mocno zawiedziony, ale o wszystkim starał się zapomnieć i dalej słuchał jego audycji - tym razem w Programie III.
Potem licealista poszedł na studia, zdobył wiedzę i życiowe doświadczenia. Zaczął słuchać zupełnie innej muzyki, coraz rzadziej nastawiał radio na audycje Tomka Beksińskiego. Czasami zastanawiał się: Zaraz, zaraz, ale czy ten człowiek nie jest śmieszny? Czy nie powtarza w kółko tego samego? Czy nie jest przypadkiem dziecinny i niedojrzały? Kończącą właśnie liceum dziewczynę dziwiła ta nagła zmiana gustów studenta. Minęło kilka lat i nagle zaczęły ją drażnić dodawane do muzyki komentarze, związane z życiem osobistym prezentera, więc słuchała innych audycji, w których mówiło się tylko o muzyce lub samej muzyki.
Student zaczął pracować w radiu i tylko kilku miesięcy potrzebował, by zrozumieć, że od środka wszystko wygląda zupełnie inaczej, że w radiu pracuje mnóstwo dziecinnych i niedojrzałych ludzi, którzy leczą tam swoje kompleksy. Student przestał słuchać Tomka Beksińskiego. Jego nazwisko powracało tylko przy okazji Monthy Pythonów i Bondów, które ciągle bardzo lubił oglądać.
Kilkanaście dni temu dowiedział się o jego śmierci. Znów wróciły wspomnienia - wygrzebał z szaf pożółkłe kartki z tekstami piosenek, spisywanymi z audycji Tomka, kasety z muzyką i jego programami. Zwłaszcza z tym jednym, nagranym dziewięć lat temu, tuż przed Wigilią. Nie potrzeba mi obejmujących mnie ramion, nie potrzeba mi prochów. Czytałem pisma na ścianie i niczego mi już nie trzeba, to wszystko były tylko cegły w murze, więc żegnaj, okrutny świecie... wzniesiona do ciosu butelka uderza w ekran telewizora...
Były student i licealista przyznał: Był moim idolem. To samo pomyślała prawie dorosła już dziewczyna. Tylko tyle i nic więcej...
Beata Chomątowska, Bartek Radniecki
"Dziennik Polski" 8 styczeń 2001
© Marcin Guzik