Prasa o Tomku
Rok 1969, Londyn. Sześciu facetów przed trzydziestką określa się jako Monty Python i robi program telewizyjny Latający Cyrk. Nie wiedzą jeszcze, że w przyszłości świat ogarnie pythonmania.
Rok 1969, Sanok. Tomek Beksiński - 11-letni miłośnik Winnetou - zapamiętale przegląda kolejne numery "Ekranu". Kocha kino, choć jeszcze nie wie, że zostanie tłumaczem filmów.
Za to duch dziejów już wie, że tych siedmiu ludzi w jakiś sposób musi się spotkać.
Tomek jest synem Zdzisława Beksińskiego, malarza, który zasłynął jako autor obrazów równie wybitnych, co posępnych. Do 1977 roku, kiedy przenieśli się do Warszawy, Beksińscy mieszkali w Sanoku.
- Nasza rodzina była na widelcu - wspomina Tomek. - Na widelcu jest każdy, kto się wyróżnia, a w Sanoku wyróżnić się można na dwa sposoby: albo jest się niemoralną kobietą uwodzącą statecznych ojców rodzin, albo dziwakiem, np. kierownikiem domu kultury lub artystą. Mój ojciec był artystą, który w dodatku malował rzeczy dziwne. Siłą rzeczy patrzono jak na dziwaków na całą naszą rodzinę. Beksińskich denerwowało, że są na widelcu. Ojciec miał wrażenie, że gdy idzie ulicą, pokazują go palcami. Syn do tej pory walczy o swoją prywatność - odmawia występów w telewizji i pozwala się fotografować tylko w przebraniu. Zanim jednak zaczął dbać o anonimowość, robił wiele, by anonimowym nie być. Ekstrawagancja okazała się w rodzinie Beksińskich dziedziczna i Sanok coraz częściej mówił także o synu.
Po pierwsze: bo miał w domu wielki zbiór płyt z muzyką rockową, co w Sanoku należało do rzadkości.
Po drugie: bo pisywał kryminały - średnio jeden na tydzień - w których jego kumple występowali jako detektywi, gangsterzy, morderczy hrabiowie i hitlerowscy zbrodniarze.
Po trzecie: bo zrobił klepsydrę informującą o swojej śmierci i rozwiesił w kilkunastu miejscach Sanoka. "Fałszywka" wstrząsnęła miastem. Kiedy mówię Beksińskiemu, że w największej parafii ksiądz wyklinał go z ambony, uśmiecha się: - Tak? Nie wiedziałem. Ale bardzo mi przyjemnie.
Po czwarte (wynikające trochę z trzeciego): bo przez niektórych nauczycieli uważany był za chłopca niedorozwiniętego, którego należy umieścić w szkole specjalnej. Przekonani byli o tym zwłaszcza: starsza dystyngowana nauczycielka angielskiego (której zaproponował, że umieści ją w swoim kryminale jako szefową gangu) i germanista (którego nazywał Sturmbahnführerem Müllerem i krzyczał mu "Heil Hitler" na powitanie).
SKECZ O HITLERZE
Pensjonat w Północnym Minehead. Do pokoju, gdzie siedzą w mundurach Hitler, Himmler i Ribbentrop, Gospodyni wprowadza państwa Johnsonów. Niemcy udają angielskich turystów. Na stole leży mapa.
(...)
HITLER (John Cleese): Dzień ładny... dzień dobry.
GOSPODYNI (Terry Jones): Szykuje się pan do wycieczki, panie Hilter?
HITLER: Ja! Ja! Przygotowujemy małą... Was ist ruckweise bewegen?
RIBBENTROP (Graham Chapman): Wyprawka.
HIMMLER (Michael Palin): Wędrówka.
HITLER: Przygotowujemy małą wędrówke do Bideford.
JOHNSON (Eric Idle): (pochyla się nad mapą) Najlepiej trasą A-39... Ma pan złą mapę. To Stalingrad. Lepsza byłaby mapa okolic Barnsaple.
HITLER: Ach, Hein... Reginald, masz złą mapę, ty głupi krykieciarski Angolu.
HIMMLER: Przepraszam, mein Furher... mein Dickie, stary druhu.
GOSPODYNI: Dobrze, że pan Johnson to zauważył. Marny ubaw mielibyście panowie w Stalingradzie, prawda?
(zapada kamienna cisza)
Powiedziałam, że marny ubaw mielibyście w Stalingradzie, prawda?
HITLER: Marny ubaw, owszem.
GOSPODYNI: Przepraszam, nie przedstawiłam panów. To Ron Vibbentrop.
JOHNSON: (żartem) Chyba nie Von Ribbentrop?
RIBBENTROP: Nein! Nein! To jakis inny facio. Ja w Somerset się urodził. Ribbentrop urodził się przy Gotterammerstrasse 46 w Dusseldorfie... Tak mówią.
GOSPODYNI: Ten cichy pan to pan Bimmler. Henrich Bimmler.
HIMMLER: Jak sie masz szefie. Nie pochodzę z Minehead. Ja sie urodzilem w Petersborough w Lincolnshire i spędzilem tam całą wojnę, bo miałem paskudne, ropiejące wrzody i nie mogłem wychodzić, grać w piłkę ani pojechać do Norymbergi. Jestem emerytowanym czyścicielem okien i pacyfistą, nie popełniłem żadnych zbrodni wojennych... (Hitler patrzy z aprobatą na Himmlera i kiwa głową) Cieszę się, że Anglia zdobyła Puchar, jem dużo frytek z rybami i ciasteczek z Piccadilly. Wiesz, stary, byłem szefem gestapo przez dziesięć lat!
(Hitler trąca go w bok) Pięć lat! (Hitler trąca go znowu, mocniej) Nein, nein, ja wcale nie byłem szefem gestapo. Żartowałem.
GOSPODYNI: Jaki pan zabawny, panie Bimmler. (dzwoni telefon) Przepraszam, muszę odebrać.
JOHNSON: Na jak długo zatrzymał się pan tutaj, panie Hilter? Na dwa tygodnie?
HITLER: (wstaje) Po co pan pyta? Jest pan szpiegiem?! (wyciąga pistolet) Pod scianę, brytyjska świnio, zaraz umrzesz!
(Himmler i Ribbentrop uspokajają go.)
HIMMLER: Spokojnie, Dickie, stary druhu.
RIBBENTROP: Proszę mu wybaczyć, jest trochę nerwowy. Nie zmrużył oka od 1945.
GOSPODYNI: Telefon do pana, panie Hilter, dzwoni ten miły pan McGoering. Podobno wie, gdzie można wynajmować bombowce na godziny.
RIBBENTROP: Wynajmować bombowce na godziny! Lubi żarty, ten Szkot. Stary, poczciwy Norman.
GOSPODYNI: Całymi dniami wisi na telefonie.
JOHNSON: Prowadzi interes?
HIMMLER: Już wkrótce.
GOSPODYNI: Czwartek to jego wielki dzień. Planowali to od miesięcy.
JOHNSON: Co?
GOSPODYNI: Wybory uzupełniające w Polnocnym Minehead. Pan Hilter jest kandydatem Narodowych Szambolistów, ma dla Minehead wspaniałe plany.
JOHNSON: Jakie?
GOSPODYNI: Na poczatek chce zająć Polskę.
JOHNSON: To konserwatywna partia, jak sadzę?
(...)
---
Tomek Beksiński znany jest od lat jako prezenter radiowy. Przewinął się przez wszystkie programy Polskiego Radia, prowadząc "Wieczór płytowy", "Nie tylko balladę", "Na rockową nutę" czy "Romantyków muzyki rockowej". Niewiele osób wie, że przede wszystkim tłumaczy filmy. Do tej pory ma ich już kilkaset "na rozkładzie".
- Tłumaczenie Latającego Cyrku zajęło mi ponad dziewięć miesięcy - mówi Beksiński. - Przerwy były konieczne. To jest taka gimnastyka mózgu, że po pół roku człowiek nie wie, jak się nazywa.
Były odcinki łatwe, które dało się zrobić w ciągu jednego dnia, były jednak i takie, nad którymi siedział dłużej. - Jeżeli dowcipy są oparte na dwu- lub wieloznaczności jakiegoś słowa, które nie ma odpowiednika w języku polskim, to musisz wymyślić własny dowcip. Albo ci przyjdzie do głowy od razu, albo musisz nad nim podumać. Czasami i tydzień zejdzie na dumaniu.
Niektórzy zarzucają Tomkowi, że do Latającego Cyrku wprowadza rzeczy lub nazwy nie istniejące w oryginale, np. Jarocin. Strasznie go to denerwuje. - Dowcip o Wąchocku dla Anglików będzie niezrozumiały. Trzeba im podać nazwę angielskiej wiochy, która się podobnie kojarzy. Na tej samej zasadzie musiałem pewne rzeczy przenieść na grunt polski. Pomysł z Jarocinem poddali mu zresztą Pythoni. Wykonując w Ameryce w Hollywood Bowl "Komunistyczny quiz" z Leninem, Marksem i Mao Tse-tungiem nie pytali, jak w oryginale, o zwycięzcę piosenkarskiego Konkursu Eurowizji z 1959 roku, ale o twórczość Jerry'ego Lee Lewisa - muzyka amerykańskiego. Amerykanów śmieszyło, że Mao się zgłasza i wie. Beksiński pomyślał, że gdyby Pythoni przyjechali do Polski, też by przerobili ten skecz, żeby podkreślić jego absurdalność. Wydawało mu się zabawne, że Mao mógłby być znawcą Jarocina. Później spolszczał jeszcze kilka dowcipów, wstawiając m.in. Gucwińskich czy swojsko brzmiący Sulejówek.
KOMUNISTYCZNY QUIZ
Typowy quiz telewizyjny, czterech zawodników za kontuarami z przyciskami.
PREZENTER (Eric Idle): Dobry wieczór. To naprawdę niezwykły wieczór w historii telewizji. Mamy wielki zaszczyt gościć w naszym studiu Karola Marksa, twórcę współczesnego socjalizmu i autora "Manifestu Komunistycznego"... Włodzimierza Ilicza Uljanowa, lepiej znanego światu jako Lenin, przywódcę rosyjskiej rewolucji, pisarza, męża stanu i ojca współczesnego komunizmu... Che Guevare, przywodcę kubańskich partyzantów... i Mao Tse-tunga, przewodniczącego Chińskiej Partii Komunistycznej od 1949 roku. Pierwsze pytanie do Karola Marksa. Młoty. Jaka angielska drużyna piłkarska nosi przydomek "Młoty"?
(Marks nie ma pojęcia)
Trudno. Nie masz szczęścia, Karolu. Twoja kolej, Che. Che Guevara. W którym roku Coventry zdobyło ostatnio Puchar Anglii? Nie wiesz? Pytanie kieruję do pozostałych.
(Wszyscy milczą)
Nie dziwię się, że nie wiecie. Coventry nigdy nie zdobyło Pucharu Anglii. Tak więc przy równym stanie punktów zaczynamy drugą rundę. Lenin, wchodzisz za dychę. Na corocznym festiwalu rockowym w Jarocinie w 1989 roku zwyciężył pewien zaspół z Warszawy. Jaki to zespół? Zwycięzca Jarocina w roku 1989. Kto wie? Nikt?
(Mao się zgłasza)
Słucham, Mao Tse-tung?
MAO(?): Closterkeller?
PREZENTER: Tak, zgadza się! Bardzo dobrze. Przechodzimy do konkursu z nagrodami. Zawodnikiem jest Karol Marks, a główną nagrodą ten wspaniały komplet wypoczynkowy. Karol wybrał pytania z zakresu robotniczej kontroli środków produckji. Zaczynamy- pierwsze
pytanie. Zdenerwowany?
(Marks potakuje)
Rozwój przemysłowego proletariatu jest uwarunkowany jakim innym rozwojem?
MARKS(?): Rozwojem przymysłowej burżuazji. (oklaski)
PREZENTER: Tak jest, Karolu. Jesteś już w drodze do kompletu. Pytanie drugie. Walka klasowa to jaka walka?
MARKS: Polityczna. (oklaski)
PREZENTER: Zgadza się! Ostatnie pytanie i ten niematerialistyczny komplet będzie twój! Gotów? Dzielny z ciebie zawodnik. Kto zdobył Puchar Anglii w 1949 roku?
MARKS: Robotnicza kontrola srodków produkcji? Walka miejkiego proletariatu?
PREZENTER: Nie. Wolverhampton Wanderers zwyciężyli Leicester 3:1.
---
Zanim olśnił go absurdalny humor Monty Pythona, Tomek Beksiński największą miłością darzył Godzille, Frankensteiny, czarne koty, wampiry, a zwłaszcza wampirzyce. Władał nim horror. Jeszcze dziś jego automatyczna sekretarka powita was: - Tu Nosferatu.
Kiedy pytam, w jakim stopniu na jego zainteresowanie grozą wpłynęła twórczość ojca, Tomek odpowiada: - Ojciec rozbudzał moją wyobraźnię, ale nie tym, co robił. Wiele rozmawialiśmy, poświęcał mi dużo czasu. W młodości trzeba mieć kogoś, kto stanie się dla ciebie przewodnikiem. Dla mnie był to stary.
Pewnego dnia rodzice opowiadali sobie wrażenia z filmu "Grobowiec Ligei". Tomek był wówczas na etapie Winnetou, lecz kiedy usłyszał, że ktoś gdzieś wykopuje nieboszczkę na cmentarzu, że ktoś się wciela w kota, że ten kot wydrapuje komuś oczy, a potem zostaje uduszony, poczuł, że po plecach biegają mu dreszczyki i że cholernie fajnie jest się bać. Jego pierwszym horrorem była "Kobieta wąż" w roku 1970.
- Bałem się straszliwie. Do dziś się tego filmu boję. Jako 36-letni stary koń oglądam go ciągle oczami 11-latka i budzę się czasami w nocy, bo mi się coś śni z udziałem bohaterki zamienionej w węża. Muszę zapalić światło, żeby pójść do ubikacji, a jak wracam, to boję się odwrócić plecami do ciemnego przedpokoju, więc do pokoju wchodzę tyłem.
"Kobieta wąż" zaciążyła na życiu Tomka na wiele sposobów. Po pierwsze, gdyby mu ktoś powiedział, że może w kosmos zabrać tylko jeden gatunek filmowy, to wybrałby horrory. Po drugie, byłyby to tylko gotycko-romantyczne horrory - których akcja dzieje się w wieku XIX lub na początku XX - z pelerynami, świecznikami, cylindrami i kryptami. Po trzecie wreszcie, z tego filmu wzięła mu się sympatia do wysokich brunetek w typie femme fatale.
- Czasami zastanawiam się, czy nie dać do rubryki towarzyskiej ogłoszenia, że potrzebuję kobiety, która grę wstępną zaczyna od wstawania z trumny. Trumny jeszcze nie mam, ale poważnie myślę o tym, by zastąpić nią łóżko. Dla tak leniwego człowieka trumna ma niewątpliwy walor: nie trzeba jej ścielić, wystarczy zatrzasnąć wieko.
W ZAKŁADZIE POGRZEBOWYM
Facet wchodzi do zakładu pogrzebowego.
FACET (John Cleese): Dzień dobry.
TRUMNIARZ (Terry Jones): Czym mogę służyć?
FACET: Mógłby mi pan pomoc? Moja matka właśnie umarła.
TRUMNIARZ: Oczywiście, przecież zajmujemy się sztywniakami.
FACET: Co?
TRUMNIARZ: Możemy zrobić trzy rzeczy: spalić ją, pogrzebać albo wyrzucić.
FACET: Wyrzucić?
TRUMNIARZ: Do Tamizy.
FACET: Co?
TRUMNIARZ: Lubił ją pan?
FACET: Tak.
TRUMNIARZ: W takim razie jej nie wyrzucimy. Co pan woli - pogrzebać ją czy spalić?
FACET: A co pan poleca?
TRUMNIARZ: Oba sposoby są paskudne. Jeśli ją spalimy, ogarną ją płomienie i zacznie skwierczeć, co może ją trochę przerazić, jeśli nie jest całkiem martwa. Ale to szybki sposób. Dostanie pan garść popiołu i będzie udawał, że to jej prochy. A jeśli ją pogrzebiemy, zaczną ją zjadać paskudne robaki. I jak powiedziałem, może ją to przerazić, jeśli nie jest całkiem martwa.
FACET: Rozumiem. Ale ona ma pewno nie żyje.
TRUMNIARZ: Gdzie ją pan ma?
FACET: W worku.
TRUMNIARZ: Moge zerknać? (zagląda) Młodo wygląda.
FACET: Tak, umarła młodo.
TRUMNIARZ: (do pomocnika) Fred!
FRED (Terry Gilliam?): Tak?
TRUMNIARZ: Chyba mamy coś do żarcia!
FACET: Co takiego? Proponuje pan zjeść moją matkę?
TRUMNIARZ: Tak. Ale nie na surowo.
FACET: Co?
TRUMNIARZ: Zrobimy z niej pieczeń ze frytkami, brokułami i sosem chrzanowym.
FACET: Właściwie to jestem trochę głodny.
TRUMNIARZ: Świetnie!
FACET: Z pasternakiem?
TRUMNIARZ: Fred, skocz po pasternak!
FACET: Wie pan, mam jednak opory.
TRUMNIARZ: Coś panu powiem. Zjemy ją, a jeśli pan potem będzie miał poczucie winy, wykopiemy grób, a pan do niego zwymiotuje.
---
Pierwszy raz Beksiński spotkał się z Monty Pythonem przed 15 laty w filmie "Jabberwocky". - Na fotosach - sceny z rycerzami, więc myślałem, że to film przygodowy. Po pierwszych paru minutach byłem rozczarowany - to nie był film przygodowy. Ale w miarę jak się rozwijał, zacząłem załapywać, o co chodzi. Zachwyt zaczął się od sceny, w której król woła służącego, pokazuje coś w zupie i pyta: "Co to jest? Ktoś chciał mnie otruć!" Służący wyciąga to coś z zupy, bierze do ust i odpowiada: "Tynk, wasza wysokość... dwunasty... nie, jedenasty wiek".
Inne filmy poznał dzięki wideo. Znajomi przynosili mu przegrane ze Sky Channel odcinki Latającego Cyrku, "Monty Pythona i Świętego Graala". "Życie Briana", "Sens życia" czy występ w Hollywood Bowl. Prosili o przetłumaczenie.
Przy przegrywaniu filmu z magnetowidu na magnetowid puszczał dźwięk przez mikser, do którego był podłączony mikrofon i na żywo czytał całą listę dialogową. Jak się gdzieś pomylił, to już tak musiało zostać. Ten chałupniczy Monty Python do dziś krąży po kraju.
Monty Python wymaga nie tylko poczucia humoru, wymaga przede wszystkim poczucia absurdu. Skecze często nie mają początku ani zakończenia, są alogiczne i bez puenty. Rozwijają się w nieoczekiwanych kierunkach. Często rozpoczynają się jakby od środka, by za chwilę się skończyć, bo pojawia się ktoś i mówi, że skecz jest głupi i trzeba go przerwać. W jednym z odcinków Eric Idle ciągle wchodzi w skecze mówiąc, że za jednego funta gotów jest ich nie przerywać.
Latający Cyrk żywi się parodiami i oddycha absurdem. Nie każdemu się to podoba.
"Oglądając ten film zastanawiałam się po prostu, z czego się tu śmiać? Ten film nie reprezentuje niczego, a potocznie mówiąc jest idiotyczny. Nie ma w sobie żadnej puenty, a całość w ogóle nie trzyma się kupy. Rozumiem, że Anglikom może się on podobać, ale dlaczego również i my mamy być na niego skazani? Kto wybiera te seriale? Może w końcu telewizja zacznie się z nami liczyć! A.P., Żywiec" (z listu do "Gazety Telewizyjnej").
Poza tym Monty Python zasłynął z łamania tabu. Żartował z tego, z czego inni żartować się bali: z królowej, policji, wojska, Kościoła, norm społecznych i moralnych itp. - Zaczęliśmy pracować w show businessie, żeby znaleźć coś tak śmiesznego, żeby nikt nie odważył się śmiać - mówił Eric Idle. Na przykład, skecz z zakładu pogrzebowego wywołał w Anglii takie kontrowersje, że w powtórnej emisji cenzura kazała go wyciąć. Widzowie stale zadają sobie pytanie: Czy z tego też się można śmiać?
"Pierwsza wojna światowa to była rzeź. Miliony ludzi straciły życie. W ostatnio wyemitowanym Latającym Cyrku TVP uraczyła nas niewybrednymi żartami na ten temat. Pytam się, kto ustala ten program. B.W., Łódź" (z listu do telewizji).
Z obawy przed odrzuceniem dowcipu Monty Pythona warszawskie wydawnictwo Alma-Press zrezygnowało z wydania Latającego Cyrku w formie książkowej, choć przez półtora roku namawiało Beksińskiego, by opracował teksty. Są już prawie gotowe. Może znajdzie się odważniejszy wydawca?
Beksiński uważa, że przeciętny Polak, chociaż odrzuca absurd w sztuce, nie potrafi wyeliminować go z życia. - Mieszkaliśmy i mieszkamy w latającym cyrku - mówi. - Teraz, po opracowaniu serialu, co dzień zauważam, ile nas otacza sytuacji żywcem z Monty Pythona.
W Latającym Cyrku ludzie mieszkają w domach, które zbudowane zostały przez hipnotyzera i muszą w nie wierzyć, inaczej się zawalą. Wojskowi uważają, że mają prawo przerwać program telewizyjny, kiedy tylko o tym zamarzą. Bezapelacyjne zwycięstwo w wyborach odnosi Partia Głupków.
Cleese, Chapman, Idle, Palin, Jones i Gilliam kpili poza tym, a może przede wszystkim, z telewizji. Niekompetencja prowadzących, głupota redaktorów, pseudointelektualizm, płytkość oferty filmowej, ciężkostrawna papka informacyjno-rozrywkowa - tematy same wpadały Pythonom w ręce.
- Najwspanialej było, kiedy widzowie mówili nam, że po naszym programie każdy program wydawał im się niesamowicie śmieszny - wspominał John Cleese.
Beksiński sądzi, że polska telewizja też się prosi, żeby z niej kpić. - Wiele programów politycznych, kulturalnych, społecznych i rozrywkowych to głupoty, które sparodiować nietrudno.
Nie wierzy jednak, byśmy doczekali się własnego Monty Pythona, nikt bowiem nie jest w stanie się do niego zbliżyć. Pythoni to Michał Anioł swojego gatunku. Drugiego Michała Anioła nie ma od setek lat, dlaczego więc w ciągu zaledwie ćwierć wieku miałby pojawić się drugi Monty Python?
OSTATNIA WIECZERZA
Sanktuarium Papieża. Wchodzi Michał Anioł.
MICHAŁ ANIOŁ (Eric Idle): Dobry wieczór, Wasza Świętobliwość.
PAPIEŻ (John Cleese): Dobry wieczór, Michale Aniele. Chciałbym z tobą pogadać o tym
twoim nowym obrazie Ostatnia Wieczerza. Nie jestem nim zachwycony.
MICHAŁ ANIOŁ: O rany, kosztował mnie tyle pracy.
PAPIEŻ: Wcale nie jestem nim zachwycony.
MICHAŁ ANIOŁ: Nie podoba ci się galaretka. Dodaje trochę koloru. Aha, chodzi o kangura?
PAPIEŻ: Jakiego kangura?
MICHAŁ ANIOŁ: Żaden problem, zamaluję go.
PAPIEŻ: Nie widziałem tam żadnego kangura.
MICHAŁ ANIOŁ: Jest z tyłu. Nie ma sprawy, zamaluję go, zrobię z niego apostoła. Zgoda?
PAPIEŻ: Właśnie w tym problem.
MICHAŁ ANIOŁ: Jaki?
PAPIEŻ: Apostołowie.
MICHAŁ ANIOŁ: Są za bardzo żydowscy? Judasza zrobiłem najbardziej żydowskiego.
PAPIEŻ: Nie o to chodzi. Jest ich tam dwudziestu ośmiu.
MICHAŁ ANIOŁ: No to jeszcze jeden nie zaszkodzi, zrobię go z kangura.
PAPIEŻ: Nie w tym rzecz.
MICHAŁ ANIOŁ: No to zamaluję kangura. Mowiąc szczerze, nie byłem z niego zadowolony.
PAPIEŻ: Nie o to chodzi. Tam jest dwudziestu ośmiu apostołów!
MICHAŁ ANIOŁ: Za wielu?
PAPIEŻ: No jasne, że zbyt wielu!
MICHAŁ ANIOŁ: Chciałem oddać nastrój prawdziwej ostatniej wieczerzy, nie jakiejś tam ostatniej kolacyjki, ostatniego posiłku czy
finałowej przekąski. Chciałem, żeby to było, kurczę, z wykopem...
PAPIEŻ: Tylko dwunastu apostołów uczestniczyło w ostatniej wieczerzy.
MICHAŁ ANIOŁ: Może niektórzy przyszli z...
PAPIEŻ: Tylko dwunastu w sumie.
MICHAŁ ANIOŁ: Może wpadli ich przyjaciele?
PAPIEŻ: Posłuchaj. Tylko dwunastu apostołów i Pan uczestniczyło w Ostatniej Wieczerzy. W Biblii wyraźnie jest to napisane.
MICHAŁ ANIOŁ: Żadnych przyjaciół?
PAPIEŻ: Żadnych
MICHAŁ ANIOŁ: Kelnerzy?
PAPIEŻ: Nie.
MICHAŁ ANIOŁ: Kabaret!
PAPIEŻ: Nie!
MICHAŁ ANIOŁ: Lubię sceny z dużym rozmachem. Mogę kilku zamalować, ale...
PAPIEŻ: Było tylko dwunastu apostołów.
MICHAŁ ANIOŁ: Mam! Mam. Nazwiemy obraz Przedostatnia Wieczerza.
PAPIEŻ: Co?
MICHAŁ ANIOŁ: Musiała być i taka. Skoro była ostatnia, musiała być i przedostatnia. Tak więc to będzie ta przednajwiększa wieczerza. Biblia chyba nic nie mówi, ilu ludzi tam było, prawda?
PAPIEŻ: Nie, ale...
MICHAŁ ANIOŁ: Właśnie!
PAPIEŻ: Słuchaj, Ostatnia Wieczerza to ważne wydarzenie w historii naszego Pana, a przednajwiększa taka nie była. Nawet jeśli był na niej zaklinacz węży i zespół rockandrollowy. Zamówiłem u ciebie Ostatnią Wieczerzę. Z dwunastoma apostołami i jednym Chrystusem.
MICHAŁ ANIOŁ: Jednym???
PAPIEŻ: Tak. Jednym. Co cię opętało, że namalowałeś tam aż trzech Chrystusow?
MICHAŁ ANIOŁ: To robi wrażenie, koleś.
PAPIEŻ: Wrażenie?
MICHAŁ ANIOŁ: Jasne! Wspaniale wygląda! Jeden gruby idealnie równoważy dwóch szczupłych.
PAPIEŻ: Był tylko jeden Odkupiciel!
MICHAŁ ANIOŁ: Wiem o tym. Wszyscy wiemy, ale co z moją licencją artysty?
PAPIEŻ: Chcę jednego Mesjasza!
MICHAŁ ANIOŁ: Powiem ci, czego ty chcesz, koleś. Chcesz jakiegoś cholernego fotografa, ot co! Ja jestem artystą, do ciężkiej cholery!
PAPIEŻ: Zaraz ci powiem, czego chcę. Chcę Ostatniej Wieczerzy z jednym Chrystusem, dwunastoma apostołami, bez kangurów, bez numerów na trampolinie, do południa w czwartek, albo ci nie zapłacę!
MICHAŁ ANIOŁ: Cholerny faszysta!
PAPIEŻ: Jestem cholernym Papieżem. I może nie znam się na sztuce, ale wiem co lubię!
---
- Wszystko, co w życiu robię, traktuję jak zabawę - mówi Tomek Beksiński. A ja uświadamiam sobie, że tylko taki człowiek mógł bezbłędnie przetłumaczyć dowcip Monty Pythona.
Andrzej Saramonowicz
"Magazyn" (cotygodniowy dodatek do "Gazety Wyborczej") nr 49 9 grudzień 1994
© Marcin Guzik