Prasa o Tomku
Był synem sławnego malarza Zdzisława Beksińskiego, znanym dziennikarzem radiowym i tłumaczem, między innymi ścieżek dźwiękowych filmów z Monthy Pythonem i Jamesem Bondem oraz "Drakuli" F. F. Coppoli. W radiowej Trójce miał swoją audycję poświęconą muzyce rockowej. W miesięczniku "Tylko rock" drukował felietony, które zatytułował "Opowieści z krypty". Przedstawiał się w nich jako Nosferatu lub Dracula. Powtarzał, że chciałby spotkać prawdziwego wampira.
W Wigilię 1999 roku popełnił samobójstwo. Niemal wszyscy znajomi wiedzieli, że Tomasz Beksiński zamierza się zabić. Ale nikt nie brał jego słów na poważnie.
-Szczególnie, że on bał się śmierci - mówi jedna z jego przyjaciółek, którą nazywał siostrą. Prowadził z nią długie rozmowy od serca, ale nie sypiał. Chociaż powtarzał jej, że kiedyś w końcu to zrobi, a czas daje sobie do końca stulecia. Że albo znajdzie kobietę, albo odejdzie na zawsze. Ale ona w to nie wierzyła. Tomasz przeżył katastrofę lotniczą. Samolot, którym leciał z Warszawy do Rzeszowa, spadł nieopodal Łańcuta. Zginęła jedna osoba. I Tomek już nigdy więcej nie wsiadł do samolotu.
Dlaczego młody, zdrowy człowiek, który zdobył w życiu uznanie zawodowe, bywał wśród niezwykłych ludzi, miałby ze sobą skończyć?
Nieliczni przyjaciele, których dopuścił do intymności swoich myśli, uważają, że czuł się nieszczęśliwie, bo brakowało mu miłości. Także ojcowskiej. Tuż przed śmiercią zwierzył się swej przyjaciółce: "Ojciec brzydzi się mnie".
Piosenkarka Anja Orthodox twierdzi wręcz, że brak miłości idealnej to główny i chyba jedyny powód depresji Tomasza Beksińskiego. Każdy z jego licznych związków z dziewczynami kończył się niepowodzeniem - mówi. Tak było i z ostatnią jego miłością do J. - uczonej z tytułem doktora na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nazwał ją Nadkobietą, zauroczony jej urodą, obfitym biustem i tym, że lubi się kochać w takim stylu, jak on.. Odeszła, zmęczona wspólnym oglądaniem filmów całymi dniami i tym, że chciałby ją zamknąć w klatce i mieć tylko dla siebie. Zaczęła się spotykać z przyjacielem Tomka. To go upokorzyło. Czuł się niepotrzebny, ale wierzył, że ona wróci. W ostatnim felietonie do czasopisma "Tylko rock" Tomasz jakby rozliczał się z życiem i z tą miłością. Między wierszami dał do zrozumienia, że zawiodły go zarówno uczucia jak i przyjaźń.
Najbardziej ze wszystkich brzydzi mnie hipokryzja i zakłamanie. Wolę usłyszeć od kobiety brutalne "odpieprz się", niż pokrętne teksty... I na koniec: Wszystkie te chwilę (wcześniej wyliczył powody dla których warto żyć) przepadną w czasie jak łzy w deszczu. Pora umierać.
Również na trzy tygodnie przed śmiercią powiedział w radiowej Trójce: "Dziś spotykamy się po raz ostatni w latach 90. Dwudsiestego stulecia. I w ogóle to może być ostatnie spotkanie. Dziś może być nasza ostatnia noc...".
Ale czy rzeczywiście tylko samotność może się stać powodem do samobójczego zamachu? A może aż samotność?
Przyjaciel Tomka z dzieciństwa - chodzili razem do szkoły w Sanoku, jako że Tomek mieszkał tam z rodzicami do końca lat 70. - podejrzewa, że już wtedy miał on skłonności samobójcze.
Lubował się zwłaszcza w "czarnej" literaturze. Odkrywał prozę Edgara Allana Poe i zwykł mawiać, że nie zejdzie naturalną drogą z tego świata.
Miał swoiste poczucie humoru. Któregoś dnia - był wtedy w liceum - zamówił klepsydrę ze swoim imieniem i nazwiskiem, datą śmierci oraz pogrzebu i rozwiesił w całym Sanoku. Świetnie się bawił, gdy do domu przyszła szkolna delegacja z kondolencjami, a nieobecnemu wówczas ojcu wysłano telegram z wiadomością o śmierci syna. Nie mógł też zrozumieć dlaczego nikt się nie poznał na jego żarcie.
Jeszcze w podstawówce obejrzał film "Kobieta-wąż". Bohaterka zmienia się w węża i ukąszeniem zabija ludzi. Od tamtego czasu Tomek lubił brunetki, wampiry i gryzienie w szyję. Przyznał to w jednym z wywiadów. Również jego ojciec wspomina, że Tomek naprawdę gryzł, gdy był nastolatkiem. Najchętniej w kark i ta wątpliwa przyjemność spotykała zwykle krewnych, którzy przyszli z wizytą do Beksińskich. Robił to z zaskoczenia, kiedy pili herbatę.
Tomek coraz bardziej wciągał się w literaturę grozy i namiętnie oglądał horrory. Zostało mu to w dorosłym życiu. Należał na przykład do Międzynarodowego Stowarzyszenia Miłośników Wampirów. Uwielbiał w "wampirycznym" stroju pozować do fotografii które robił do swoich felietonów. W szafie miał czarno-czerwoną pelerynę, z półki szczerzyły się do gości wampirze kły wykonane u protetyka. Swoje mieszkanie na IX piętrze w wieżowcu na warszawskim Służewie nazywał kryptą. Było ciemne i duszne, bo zasłaniał okna, twierdząc, że słońce jest zgubne. Jako mały chłopiec chciał być kanalarzem i żyć pod ziemią - wspomina jego ojciec.
Zdzisław Beksiński przyznaje, że nigdy nie przytulał syna. Chciał mieć kumpla, a chłopiec był ślimaczącym się pulpetem. W ogóle go nie dotykał, nie potrafił.
Może dlatego Tomek stawiał się rodzicom, zwykle nie wykonywał poleceń. Potem, jako dorosły, sam im rozkazywał. Mówił np. Do ojca - nadaj ten list, bo nie chce mi się stać w kolejce.
Po maturze Tomek studiował anglistykę. Wprawdzie nie napisał pracy dyplomowej, bo go to znudziło, ale już wcześniej zasłynął jako świetny tłumacz. W 1977 roku wraz z rodzicami przeprowadził się do Warszawy. Ojciec kupił mu mieszkanie przy sąsiedniej ulicy.
Nie był kochającym synem. - Bywał otworem - wspomina ojciec. - Potrafił dołożyć i mnie, i matce. Traktował ją jak sprzątaczkę, praczkę. Stawał się czuły, gdy miał akurat przy sobie kobietę.
Zofia Beksińska w milczeniu znosiła brak miłości synowskiej i troszczyła się o jedynaka. Kiedy wyjeżdżał, pędziła posprzątać jego mieszkanie. Zamiast podziękowań, słyszała od syna pretensję. Kiedy dopadał ją niewytłumaczalny niepokój, kazała mężowi biec do syna, albo z dachu wieżowca obserwować czy u Tomka pali się światło. Zawsze gdzieś w ich duszach krył się lęk, że ich trudny syn coś może sobie zrobić. Wiedzieli, że nie lubił życia.
Tomek prowadził zapiski różnymi kolorami flamastrów. Np. fioletowym napisał: Tak! Ta nicość mnie pociąga. Starych biorę pod uwagę. Jestem świnia. Dokuczam starym. Czarnym: Śmierć jest królową.
Pierwszy raz Tomek targnął się na życie gdy miał 21 lat. Odkręcił kurki z gazem. Ale zaiskrzyła lodówka powodując wybuch. Ojciec zawiózł Tomka na chirurgię, potem do psychiatry.
Drugi raz próbował się zabić kilka lat później. Tego dnia jego matka znowu poczuła dziwny niepokój i kazała mężowi pójść do syna. Tym razem Tomasz połknął barbiturany. Ojciec wyważył drzwi i odwiózł go do szpitala. Lekarze znowu nie pozwolili mu przejść na tamtą stronę. Choć byli pełni obaw, czy mózg wróci do życia. Wtedy Zdzisław Beksiński powiedział do zaprzyjaźnionego lekarza: Samobójstwo nie jest tchórzostwem ani ucieczką. Przeciwnie, kiedy człowiekowi świat wydaje się piekłem, samobójstwo to akt odwagi i męstwa. Dziś jest pewien, że Tomek naprawdę nie chciał żyć. Życie go po prostu nie interesowało. Pracował, spotykał się ze znajomymi, miewał miłości, lecz dla niego była to tylko namiastka. Pewnie już z taką skazą przyszedł na świat. Przyjaciel z radia twierdzi, że niektórzy ludzie od urodzenia mają zaszczepioną myśl o śmierci. Może to jakieś mikrouszkodzenia mózgu? Albo gen depresji?
Na ostatnie - 41. Urodziny - zaprosił paru znajomych. Opowiadał wtedy, że był u wróżki. Pytał ją miedzy innymi czy jeśli spróbuje jeszcze raz iść w zaświaty zostanie odratowany. Wróżka zobaczyła w kartach ratunek. Teraz koledzy zastanawiają się, czy Tomek w ostatniej minucie świadomości czekał, by ktoś go uratował. I dochodzą do wniosku, że nie. Wszystko bowiem przygotował z wielką dbałością o szczegóły.
Zanim zamknął drzwi przed nieproszonymi gośćmi, schował starannie drugą parę kluczy, by ojciec nie mógł wejść do jego mieszkania przedwcześnie. Pocztą internetową wysłał do kolegi w Anglii list z prośbą, by ten przysłał mu kasety z filmami, koniecznie tuż po świętach. Z redaktorem naczelnym czasopisma "Tylko rock" umówił się dzień po Bożym Narodzeniu, by odebrać od niego przegrane kasety. Wreszcie w Wigilię przed południem pojawił się u ojca. Zachował się zwyczajnie. Ani jednym gestem nie dał do zrozumienia, że zamierza zadać sobie śmierć, że to ich ostatnie spotkanie: - Nie będę na wigilijnej kolacji, bo jestem zmęczony, przeziębiony i zamierzam się położyć do łóżka - powiedział. - Wyłączę telefony, by nikt mi nie zawracał głowy.
Poprosił też ojca, by nagrał mu z telewizji kilka filmów, od 24 do 27 grudnia włącznie. Nawet pozaznaczał w kalendarzu godziny ich emisji. Powiedział cześć i wyszedł.
Z domu zadzwonił jeszcze do Anji Orthodox i rozmawiał z nią prawie godzinę. I właśnie to Anję zaniepokoiło. Tomek mówił dziwnie, trochę bełkotliwie. Pomyślała nawet, że być może to już, bo wiele razy wcześniej rozmawiał z nią o swoim samobójstwie, zostawiał szczegółowe wskazówki. Na przykład, że chce być spalony i że na pogrzebie mają odtworzyć jej piosenkę, którą bardzo lubił.
Kiedy jednak zatelefonowała do ojca Tomka, ten ją uspokoił, że syn był chory i zamierzał wziąć coś na sen. Mógł być senny i dlatego mówił niewyraźnie.
Lecz mimo to Zdzisław Beksiński zaczął się zastanawiać, czy możliwe, by miało się to stać akurat dziś? Bo w sierpniu 1999 roku Tomek napisał w liście do ojca: To się wkrótce wydarzy. A Zdzisław Beksiński bał się pytać. Ale w liście do syna poprosił, by tego nie robił: jestem stary, opiekuj się mną - przekonywał. Postanowił więc pójść do syna, by sprawdzić, co się dzieje. Nie mógł jednak znaleźć kluczy w doniczce ze szpargałami, gdzie zwykle leżały. - A trudno co chwilę wyważać drzwi - mówi dzisiaj w zadumie pan Zdzisław. Ale w Boże Narodzenie znajomi przekonali go, by jednak to zrobił. I gdy Beksiński sięga drugi raz do doniczki, znajduje klucze.
Tomek nie żył co najmniej od nocy. Przyjaciele mówią, że teraz wreszcie już chyba jest szczęśliwy, bo ma to co chciał. Jest po drugiej stronie, w którą zresztą nie wierzył, bo był ateistą. Chciał po prostu nie istnieć. W liście wysłanym tego dnia Internetem do przyjaciela w Krakowie napisał na zakończenie: Zrób dla mnie jedną rzecz: powiedz wszystkim, że po prostu nie widziałem się w XXI w. I czułem, że urodziłem się 100 lat za późno.
Wielu znajomych Tomka sądzi, że jego depresja pogłębiła się po śmierci matki. Odeszła po strasznej chorobie nieco ponad rok wcześniej. Swoim przyjaciółkom (siostrom) powiedział wtedy, że mu żal, bo nigdy nie pokazał mamie, że naprawdę ją kocha.
Na jego pogrzebie zgromadziły się tłumy młodzieży. Tak jak chciał, z płyty "leciały" piosenki Anji. Zgodnie z ostatnim życzeniem Tomasza Beksińskiego jego płytoteka została przekazana radiowej Trójce, a obrazy, które dostawał w prezencie od ojca - muzeum w Sanoku.
W liście pożegnalnym do niego napisał m.in.
Chcę Cię przeprosić za to wszystko. A już w szczególności za swój parszywy egoizm i brak zrozumienia dla Ciebie. Twój list z sierpnia wisi w tej chwili nad moim sumieniem jak topór... ale niestety jestem zbyt słaby, by poradzić sobie z nim i ze sobą... Ja już jestem martwy, Tato. To co zrobię i do czego przygotowuje się spokojnie od paru miesięcy, będzie tylko postawieniem kropki nad i...
Wierzę, że nie ma życia po śmierci. Wierzę, że to naprawdę koniec. Tego właśnie pragnę. Tomek.
Joanna Wiernik
Wykorzystano obraz Zdzisława Beksińskiego oraz fragmenty wywiadu jakiego udzielił "Literaturze" (6/97)
Tomasz Beksiński jako numerologiczna SZÓSTKA odznaczał się dużą wrażliwością i bogatą wyobraźnią. Ale SIÓDEMKA której wpływ nasilał się w ostatnich latach jego życia sprawiła, że zaczął się bardzo krytycznie odnosić do siebie i otoczenia, odczuwał osamotnienie i bezsens życia. Marzył o prawdziwej miłości i w kolejnych związkach do takiej właśnie dążył.
Siłą napędową jego wszelkich działań były emocje (obecność TRÓJKI). Jeśli kochał lub cierpiał - to całym sobą. Wspomagany przez SZÓSTKĘ dążył do perfekcji, nie tolerował ani bylejakości ani fałszu.
Obecność w jego portrecie numerologicznym liczby JEDEN (w opozycji), świadczy o piętnie, jakie wywarły na nim relacje z ojcem. Nie chciał być tylko "synem Beksińskiego", buntował się więc i przeciwstawiał autorytetowi sławnego ojca. Niestety, nie potrafił odnaleźć się w stworzonej przez siebie rzeczywistości.
Energia PIĄTKI zmuszała go do prowadzenia życia niebanalnego, pełnego wzlotów i upadków. Jednocześnie powodowała ciągły "głód" uczucia. Tomek chciał mieć pewność, że jest akceptowany i kochany - bezwarunkowo. Z pozoru niedostępny, w obecności osób które darzył zaufaniem, potrafił być pogodny, otwarty i przyjazny.
Osobowość Tomasza Beksińskiego ukształtowały dwie bardzo silne wibracje liczb.
ÓSEMKA sprawiła, że Tomasz był wymagający, ambitny i dążył do perfekcji. DWÓJKA z jedenastki dawała mu poczucie, że wszystko, co materialne, jest nietrwałe, a więc tylko do czasu może zaspokajać jego ambicje. Miał przeświadczenie o spełnieniu jakiejś misji. Jednocześnie przygnębiała go wizja świata w jakim przyszło mu żyć. Nie mógł pogodzić się z tym, że słowo "miłość" stało się sloganem bez większej wartości.
A właśnie miłość była jedynym lekarstwem na jego frustrację. Niestety SIÓDEMKA (w opozycji) w ciągu minionych dziewięciu lat blokowała wszelkie jego relacje partnerskie. A problemy wewnętrzne wzmacniała liczba CZTERY, obciążając Tomasza karmicznie. Miał więc dość często brak poczucia braku bezpieczeństwa i życiowej stabilizacji.
Umarł dokładnie w momencie, gdy w jego osobowości następowały znaczne zmiany, a podświadomość uwalniała się od tej obciążającej go SIÓDEMKI, gdy stare mechanizmy jego myślenia już odchodziły. Ten czas przejściowy okazał się dla niego zbyt długi i męczący. Sprawiał, że w jego umyśle panował chaos i każdy problem urastał do rangi dramatu, a on nie potrafił obiektywnie ocenić sytuacji. Pustka i samotność, którą wtedy odczuwał, były tak wielkie, że jedyne o czym myślał, to by jak najszybciej się od nich uwolnić.
Gdyby przetrzymał jeszcze kilka miesięcy, znalazłby się pod opieką ÓSEMKI i dopiero wtedy zacząłby prawdziwe życie. Ciekawe, że samobójstwo popełnił w dniu związanym z liczbą JEDEN, która - paradoksalnie - była zapowiedzią nowego etapu jego życia. Dla niego oznaczałą przejście do innego wymiaru.
Agata Bartnicka
"Wróżka" nr 5 maj 2000
© Marcin Guzik